Quantcast
Channel: VENILA KOSTIS
Viewing all 129 articles
Browse latest View live

Italy Journal

$
0
0
Jestem absolutną fetyszystką zapachów. Widzę je niemal przestrzennie i w konkretnych kształtach. Mogę je dotykać... Podążając tym tropem: dziś w łazience znalazłam resztki perfum Lolita Lempicka. Spryskałam się nimi i stało się! W mojej głowie automatycznie pojawił się obraz wakacji spędzonych we Włoszech. Właśnie podczas tego wyjazdu używałam tych perfum, a później porzuciłam je na dobre. 

Znacie to cudowne uczucie? Ten epizod zmysłowego uniesienia, który z bezwstydną arogancją podporządkowuje sobie nasze zmysły i przywołuje wspomnienia?
__________________________________________________

Poniżej zdjęcia ze wspomnianych wakacji: 
(region Emilia Romagna: Bolonia, Modena, Imola, Maranello, Rimini)


The Next Day

$
0
0
Dawno nie robiłam przeglądu haseł kluczowych, po których ludzie trafili na mojego bloga. Czas to nadrobić. Przed Wami kilka najciekawszych zwrotów:

venila kostis służba zdrowia, ale masz zajebiste rajstopy, blog o modzie dla niskich dziewczyn, blogspot wyeksponowane nogi, boję się że jestem krakowskim hipsterem, boski pingwin, co najlepiej zjeść południem, co się stanie jak pies połknie skarpetkę, drewniaki na koturnie - kupię, inspirować się niczym, isabel marant podróbki gdzie kupić, kalosze dla pieska, kozi łeb, mercedes dyplomatki, miałam na sobie rajstopy, na spacer z psem bluza, nadobna dziewojo, nergal co u niego, pimpek znaczenie imienia, venilakostis mięśnie, trapery śmierdzą co robić, venila kostis z kotem, venila kostis gdzie mieszka, za mała ramoneska jest sexy, onuce, blog modowy topless, botki blachara, chinki w rajstopach, co by było bez kobiet, części do dzika, dać na imię zbigniew, hipsterskie gumofilce, krocze Doroty Kamińskiej, listopad a ona z gołymi nogami, płaszcz wizzair, prawdziwi mężczyźni nie jedzą miodu... prawdziwi mężczyźni żują pszczoły paulo coehlo, sznyty, szukam sponsorki mam 15 lat.

peleryna: romwe, sweter: marks&spencer, spodnie: ax paris, botki: clarks, torebka:vero stilo, zegarek:daniel wellington, apaszka: second hand, okulary: ray ban

Na hasło dw2013 otrzymacie 15% zniżki w butiku Daniel Wellington.

NA OPAK

$
0
0
Kiedy wczoraj na Facebooku dowiedziałam się o akcji Dzień na opak, uznałam, że muszę wziąć w niej udział. Nie dość, że jest to inicjatywa stowarzyszenia, które zostało założone za moich studenckich czasów przez znajomych z Opola, to w dodatku uwielbiam wszelkie niestandardowe akcje, które pozwalają wyszaleć się mojej kreatywności. Poza tym sama idea jest mi wyjątkowo bliska, bo w życiu wiele rzeczy robię na opak, nie wspominając już nawet o tym, jak bardzo na opak jestem z wszelkimi czynnościami związanymi z prowadzeniem gospodarstwa domowego. 

Zainspirowana projektem Switcheroo, namówiłam Pawła, by wskoczył w moje fatałaszki. Jeśli myślicie, że krzywo na mnie popatrzył, kiedy wymawiałam tę propozycję, to jesteście w błędzie. Mamy czasami doprawdy szatańskie pomysły, a ten, kto zna nasz duet, wie, że stać nas na wiele. Pierwszy zestaw, który dla siebie przygotowałam nie sprostał barkom konkubenta, a i sandały zdały się być okrutnie przymałe. Ostatecznie postawiłam na, jak się później okazało, całkiem hipsterski outfit. Paweł założył na siebie ulubioną kurtkę i szorty, w których z kolei ja wyglądam jak  mężczyzna w związku lesbijskim. 

Ciekawe czy kochalibyście mnie, gdybym nosiła się tak na luzaka? :D

ja:sukienka: adidas originals (via zalando), spodnie: zara, kurtka: levi's, trampki: keds
Paweł:kurtka: gipsy, t-shirt: zara, spodenki: american eagle, trampki: converse

Między nami dobrze jest

$
0
0
Dziś z okazji Międzynarodowego Dnia Teatru mam dla Was recenzję jednego z moich ulubionych współczesnych dramatów: Między nami dobrze jest Doroty Masłowskiej. Nie miałam jeszcze okazji zobaczyć tej sztuki na deskach teatru, ale mam nadzieję, że niebawem to się zmieni.

Na wstępie, z radością pragnę oświadczyć, iż pozycję doczytałam do końca, co przy wcześniejszych książkach panny Masłowskiej, takim oczywistym znowuż nie było. Między nami dobrze jest to (uwaga, będę skandować) GENIALNA tragifarsa o destabilizacji tożsamości narodowej Polaków, prześmiewczy traktat o naszej mentalności, stereotypowych wadach i zmartwieniach. Przecież każdy wie, że Polska to taki brzydki kraj, w którym wciąż zimno i wciąż bidno... 

Oto Halina ( lat 49) przedstawicielka klasy niższej, specjalistka od przemieszczania palet klasyczną metodą fizyczną, menadżerka usuwania wyjątkowo ludzkich zanieczyszczeń sanitarnych - żyje jakby w ciągłym niebycie. Nie ma urlopu, a posiada albumy zdjęć z wakacji, na których przecież też nie była. Wstaje wcześniej, niż się położy, a jej życiowa dewizą jest spostrzeżenie za darmo, więc stać mnie - uknute przy podblokowym kontenerze, tudzież pojemniku sygnowanym marką Caritas. Halina godnie reprezentuje zakon kobiet, których granice królestwa ściśle wyznaczone są przez sprzęty gospodarstwa domowego, a którym nie pozwala się rozporządzać własnym życiem. Ubierają się w Domu Mody Tesco, wychwalając między sobą buty ze skaju, torbę z dermy, wywyższając do rangi przedmiotu must- have "podkoszulek przetarty na cycach". Halina zamieszkuje wraz z Małą Metalową Dziewczynką i Osowiałą Staruszką w jednym pokoju mieszkania komunalnego. Mają dylemat z powodu rozbieżności pomiędzy ich realnym życiem, a tym, co zdołają wyczytać w prestiżowym periodyku Nie dla ciebie. Wspólne dywagacje prowadzą do stwierdzenia, iż każdy chce nie żyć, a podejrzenie w judaszu sąsiada wnoszącego nową lampę z IKEI - obiektu pożądania każdego obywatela utwierdza je tylko w przekonaniu, iż niesprawiedliwość jest taka niesprawiedliwa... 

W ich głowach rodzi się więc bunt. Nie jestem Polką. Jestem Europejką, nie jesteśmy Polakami, tylko normalnymi ludźmi... Jedynym wyjściem z tej nader trudnej sytuacji, wyzwoleniem się z kraju, gdzie przez pół roku jest zimno i wieje nędzą, programy w telewizji są mało śmieszne, a narodowe dowcipy mega-głupie, jest nienarodzenie się, bądź zbiorowe rodzinne samobójstwo i powrót w korzystniejszych inkarnacjach. 

Ot, mocna historyjka made from Poland z dużą dawką cynizmu i ironii, czyli wszystkim tym, co kocham najbardziej.

[sygnał na brawa]

So She

$
0
0
Zanim mnie połkniesz, skosztuj.
Dosładzaj mnie.

W Internecie każdy może być kimś. I o ile kiedyś udawało się to nielicznym, dziś o wiele łatwiej przebić się do świadomości publicznej. Z jednej strony to fajne, że możemy spełniać swoje marzenia, anonimowe nazwisko zamieniać w silną markę, rozwijać się... Z drugiej przerażające, jak namiastka wirtualnej publiczności daje niektórym pozorną pewność siebie. Blogerzy nazywają siebie dziennikarzami, pisarzami, szafiarki stylistkami i redaktorkami mody. Zakup maszyny do szycia w Lidlu lub umiejętność odpruwania metek z logo Fruit of the loom daje ludziom czelność nazywania się projektantami mody. Że wystarczy pokazać cycki lub nazwać kogoś publicznie chujem, by zaskarbić sobie uwagę tłumu. Żyjemy w przestrzeni, w której wyznacznikiem jakości bywa stawka za post sponsorowany (be free, not cheap!), liczba fanów na Facebooku. Tak jak gdyby od niej zależało twoje życie lub śmierć, jakby dzięki temu twoje żarty stały się nagle śmieszniejsze, a riposty trafniejsze. Na szczęście czasami wystarczy wyłączyć komputer, przeczytać kilka stron dobrej książki, wyjść na dwór, odsapnąć, złapać dystans i zatęsknić.

Hej ty, wirtualny obywatelu! Z okazji zbliżających się świąt, znajdź czas na chwilę refleksji. Zadaj sobie pytanie: kim jestem i czy jestem wciąż sobą.

the time is now

$
0
0
W tej notce wizualizujemy ciepło. No wiecie, siła kreacji: myślisz o czymś - mówisz o tym - działasz zgodnie z tym - to się wydarza.

Dzień dobry w kwietniu! Po zimowym letargu, pora na kilka naprawdę fajnych akcji na blogu (już niebawem), na horyzoncie czają się także podróże (małe i duże), a więc na pewno nie będziecie się ze mną nudzić. Choć śniegi srogo zasypały moją ziemię, spędziłam właśnie 4 dni będąc w posiadaniu jedynie obuwia sportowego typu adidas. Może Prezydent RP nie pokwapił się jeszcze, by wręczyć mi order za wspaniałomyślność (nie mylić z lekkomyślnością), ale jedno jest pewne: po takiej próbie ognia (śniegu), jestem gotowa na otwarcie sezonu wiosennego!

fot.Paweł

Pink coat

$
0
0
Dzisiejszy zestaw to raczej wersja na cieplejsze dni, ale nie byłabym sobą, gdybym nie założyła na siebie czegoś nowego od razu. Dostosowywanie się do pór roku? To już niemodne. Tutaj rozpisywałam się o tym, jak bardzo już i natychmiast muszę przetestować nowe nabytki na sobie. Na szczęście nie należę do zmarzluchów: gardzę kapciami, termoforami i spaniem w temperaturze powyżej 18 stopni.

No i to obuwie: To chyba najbardziej niedocenione buty w mojej szafie. Kupiłam je kilka miesięcy temu, a jakoś nie zaznały zbyt wielu okazji, by wychylić nosy z szafy. A szkoda, bo są i skórzane i ciepłe, i nawet wygodne. Mam nadzieję, że będą miały jeszcze szansę, by postawić kropkę nad i.

Płaszcz to dzieło Kim Hongbum, projektanta  marki CRES. E DIM., który brał udział w jednej z edycji programu Project Runaway. W tym roku najnowsza kolekcja brandu pokazana została m.in. na  NYFW i docenili ją krytycy mody. Tym bardziej więc jest mi miło, że jeden z elementów marki, która być może kiedyś będzie znana na całym świecie, mogę mieć w swojej kolekcji. (CRES. E DIM. znajdziecie również na Twitterze i Facebooku)
fot.Paweł
sukienka: asos, kapelusz: marlboro classic, buty: reserved, okulary:le specs,
płaszcz:CRES. E DIM.

Wywiad z blogerką z Azerbejdżanu

$
0
0

Dziś trochę nietypowo, bo swój pierwszy raz na łamach bloga będzie miał nowy gatunek dziennikarski: wywiad. Przygotowując pracę magisterską, przeprowadziłam kilka rozmów z blogerami, którzy przedstawiali różne punkty widzenia i kierowali się odmiennymi motywacjami pisania wirtualnych pamiętników. Moja dzisiejsza bohaterka jest wyjątkowa. Wypatrzyłam ją podczas BFG 2010 i stwierdziłam, że zrobienie z nią wywiadu to byłoby coś. Udało się! Efekty luźnej pogawędki możecie przeczytać poniżej. Całość jest dosyć długa, ale daje interesujące odniesienie do naszej rodzimej blogosfery. No i cóż... skłania do  refleksji.

„Robię to, co do mnie należy”


Arzu Geybullayeva– blogerka z Azerbejdżanu. W ostatnich latach zaangażowana była w szereg działań promujących dialog pomiędzy Azerbejdżanem a Armenią. Od 2008 roku prowadzi w sieci blog www.flyingcarpetsandbrokenpipelines.blogspot.com o społeczno – politycznej sytuacji w swoim kraju.

Zaczniemy od najbardziej sztampowego pytania: Dlaczego zaczęłaś pisać bloga?
Długo szukałam miejsca, w którym mogłabym dzielić się swoimi przemyśleniami, refleksjami i jednocześnie móc wchodzić z ludźmi w dialog. Oczywiście na co dzień rozmawiam na różne tematy z moimi znajomymi, jednak chciałam dotrzeć do szerszej grupy odbiorców, a jak wiadomo Internet daje nieograniczoną możliwość poznawania nowych ludzi. Chciałam skupić się również na moim kraju, Azerbejdżanie, komentować aktualne wydarzenia, pokazać mieszkańcom innych państw jego wewnętrzną dynamikę. 

Czy twoja edukacja miała również wpływ na to, że zaczęłaś pisać?
Studiowałam Stosunki Międzynarodowe na Uniwersytecie w Turcji, później Politykę Globalną w Londynie i myślę, że wiedza, którą zdobyłam na obu kierunkach z pewnością ukształtowała mnie w jakiś sposób.  Powiem tak: studia ułatwiły mi podjęcie decyzji o założeniu bloga, nie chodzi tylko o kierunki, na które uczęszczałam, ale również o całą akademicką otoczkę - przebywałam w innych europejskich miastach, poznawałam ludzi o różnych poglądach i stwierdziłam, że można żyć inaczej. 

Jak dużo czasu poświęcasz na blogowanie?
To zależy. Jeśli mam na oku interesujące materiały, którymi chciałabym się podzielić z moimi czytelnikami, mam ochotę wrzucić je natychmiast na mojego bloga i rozpętać burzę dyskusji. Ten czas zmienia się oczywiście w zależności od okoliczności, jeśli mam sporo tematów do poruszenia wydłuża się, a jeśli akurat nie mam nic wartościowego do napisania, aktualizuję bloga rzadko.

O czym piszesz?
Piszę o wielu rzeczach, z naciskiem na Azerbejdżan. Czasami potrzebuję chwili wytchnienia  i dodaję np. przepis na ciasto, po czym wpadam na ciekawy trop i przywołuję wypowiedzi działaczy praw człowieka oraz różne raporty organizacji międzynarodowych. Jednym z wielu problemów społecznych w Azerbejdżanie jest przemoc wobec kobiet, dlatego staram się rozmawiać o ich prawach. Jak wiadomo, wielu rzeczy nie można mówić u nas na głos, więc stwierdziłam, że chociaż będę o nich pisać.

O czym nie mówi się w twoim kraju?
Dziennikarze i blogerzy są coraz częściej osadzani w więzieniach przez prezentowanie swoich poglądów politycznych. Poza tym władza czepia się wszystkich, którzy w jakikolwiek sposób wygłaszają kwestie, które są dla nich niewygodne. Nie można głośno mówić np. o tym, iż wybory parlamentarne w naszym kraju nie wyglądają do końca tak, jak powinny wyglądać. 

Czy w Azerbejdżanie łamane są prawa człowieka?
Właściwie na każdym kroku ograniczane są nasze prawa, dochodzi nawet do tego, iż państwo zabrania organizowania zgromadzeń, takich jak pikiety oraz demonstracje. Władze uczelni z góry ostrzegają swoich studentów, że jeśli będą brali udział w takich akcjach, zostaną wydaleni.  Życie toczy się tutaj pod dyktando prezydenta i współpracujących z nim ludźmi. Media są odgórnie sterowane i przedstawiają uproszczony i zakłamany obraz świata. 

Masz jakieś problemy z pisaniem bloga w swoim kraju?
Hmm… żeby uniknąć wszelkich niepotrzebnych nieporozumień, piszę bloga w języku angielskim. To sprawia, że czytają mnie nie tylko ludzie z mojego kraju, ale osoby z całego świata. Gdybym pisała w swoim ojczystym języku, pewnie mogłabym mieć kłopoty. Wiem, że mój blog jest monitorowany przez władze i to wszystko. Kilkakrotnie dostawałam listy od przedstawicieli organizacji międzynarodowych, bym była ostrożniejsza i  to właściwie tyle…

Czy w obliczu takich sytuacji nie boisz się pisać? Nie obawiasz się, że pewnego razu możesz powiedzieć zbyt wiele?
Nie, nie boję się. Myślę, że to ważne, by mówić to, co się czuje i przedstawiać sytuację tak, jak wygląda ona naprawdę. Przez to, że w Azerbejdżanie jest mnóstwo ludzi, którzy się boją, to właśnie przez takich jak oni, w naszym kraju nic się nie zmienia, a z wolnością słowa jest gorzej z dnia na dzień. 

W czym tkwi zatem siła prowadzenia bloga w twoim kraju?
Przede wszystkim w rozpiętości przekazu. Po 2005 roku w kiosku możemy kupić zaledwie 5 tytułów dzienników zagranicznych. Monitoruję na bieżąco media europejskie i okazuje się, że najczęściej o wszelkich doniesieniach z Azerbejdżanu informują największe korporacje medialne, takie jak BBC, czy agencja Reutersa. A gdzie jest reszta? U was w Polsce także niewiele mówi się o sytuacji w naszym kraju. Dlaczego? Pytam retorycznie, bo pragnę z dumą odpowiedzieć, że w tym miejscu wkraczają właśnie blogerzy. Dla nas nie ma granic, docieramy do dużej liczby odbiorców i nie przemilczamy niewygodnych faktów. Gdyby nie my, wiele spraw nigdy nie ujrzałoby światła dziennego. 

Czy bloger w Azerbejdżanie traktowany jest jak bohater?
Myślę, że trochę tak. Domyślam się, że w innych państwach europejskich możecie sobie pisać o czym tylko chcecie, bez obaw, że ktoś was zamknie w więzieniu lub będzie torturował. Więc jeśli u nas znajdzie się już ktoś, kto zechce walczyć z tym całym chorym systemem, ludzie szanują go i starają się wspierać.

A ty, czujesz się jak bohaterka?
Mam nadzieję, że nie zabrzmi to jak fałszywa skromność, ale sama nie czuję się jak bohaterka, robię to, co do mnie należy, więc nie oczekuję za to pochwał i spotkań dziękczynnych. Chcę jedynie pokazywać innym, że milczenie jest krzywdą i robię to w sposób tak naturalny, że przez myśl nie przeszłoby mi, że ktoś mógłby mnie uznać za bohaterkę, naprawdę.

Jesteś patriotką?
Hmm… patriota to pojęcie dosyć względne, dla jednych oznacza pełne oddanie ojczyźnie, dla innych jest tylko modnym słowem. Nie wiem, czy byłabym w stanie oddać życie za swój kraj, ale na pewno bym walczyła o jego godność. Wiem, że brzmi to trochę paradoksalnie, bo na co dzień podważam przecież rangę Azerbejdżanu, wytykając mu błędy i nadużycia, ale robię to z troski. Przecież, gdyby było mi tu tak źle, mogłabym uciec gdzieś daleko, zostawić tutaj wszystko i cieszyć się beztroskim życiem. A ja wciąż tu trwam, choć nie zawsze jest łatwo, bo wierzę, że warto.

W 2010 roku jako jedyna cudzoziemka zostałaś zaproszona na konferencję Blog Forum Gdańsk do Polski. Poczułaś się wyróżniona?
Oczywiście! Nie każdego dnia człowiek ma szansę wystąpić jako prelegent przed sporą publicznością i mówić o swojej twórczości. Zdziwiłam się, kiedy dostałam telefon z zaproszeniem, bo nie wiedziałam, że czytacie mnie także w Polsce. Jednocześnie ucieszyłam się bardzo i oczywiście nie mogłam odmówić przyjazdu na takie wydarzenie.

Czy rozmawiając wtedy z polskimi blogerami zauważyłaś różnice pomiędzy tym, jak ty prowadzisz swój dziennik, a jak robimy to my?
Wymieniłam kilka uwag z różnymi ludźmi i rzeczywiście, pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to to, że blogowanie traktujecie na luzie, jako hobby, skupiając się na swobodnych tematach. Ale co w tym najpiękniejsze, nie musicie obawiać się cenzury czy jakichkolwiek innych ograniczeń… Z drugiej strony pomyślałam sobie, że przecież gdyby nie przeszkody i taka, a nie inna sytuacja w Azerbejdżanie, mój blog pewnie nigdy by nie powstał…

Chęć wyrażenia własnych poglądów to jeden z powodów, dla których prowadzisz bloga. Czy oprócz tego kieruje tobą inna motywacja?
Przede wszystkim chciałabym uwrażliwić społeczeństwo na problemy, z jakimi zmagają się mieszkańcy Azerbejdżanu, nie każdy zdaje sobie sprawę z tego, że pomimo, iż żyjemy w XXI wieku, w naszym kraju jest wiele kwestii, które traktuje się po macoszemu. Chcę zwrócić uwagę na lekceważone do tej pory sprawy i udowodnić, że wspólnie możemy coś osiągnąć. Zawsze byłam idealistką i każdy, nawet najmniejszy gest dla ludzkości utwierdzał mnie w przekonaniu, że buduję lepszy świat. Jednak kiedy zastanowiłam się, co robię dla własnego kraju, okazało się, że pozostaję bezczynna. Zabolało mnie to i zmotywowało do działania. Chcę przede wszystkim zaangażować ludzi, do tego, by zrobili pierwszy krok i odważyli się mówić prawdę o naszym kraju. 

Wprowadzenie jakichkolwiek zmian w polityce twojego kraju jest z pewnością procesem długotrwałym, o ile w ogóle możliwym. Na co dzień z pewnością nie widzisz efektów swojej pracy. Nie zniechęca cię to?
Masz rację – oprócz wsparcia ze strony czytelników, nie widzę żadnych efektów mojej pracy. Ale to nie szkodzi. Wbrew pozorom rzeczy, które przychodzą nam z łatwością cieszą nas tylko na krótką metę, prawdziwa satysfakcja przychodzi wtedy, gdy realizujemy niemożliwe. Jestem cierpliwa. Poczekam.

Jakie masz plany odnośnie bloga?
Będę robić to, co robiłam do tej pory, będę kontynuować pisanie i nadal wyszukiwać ciekawe rzeczy. I będę prowadzić go do dnia, w którym z dumą obwieszczę czytelnikom, że bezpośrednie dotarcie do informacji z mediów nie jest już w naszym kraju luksusem.

Dziękuję za rozmowę.
Magdalena Kostyszyn

vintage scarf

$
0
0
Męska koszula jako sukienka, komin jako spódnica? A kto szczupłemu zabroni?

Stopniowo zakładam coraz lżejsze odzienie. A to zdobędę się na heroiczny czyn i ściągnę czapkę, innym razem dam się zwieść pogodzie i wyjdę z domu w obuwiu uznawanym za wiosenne. Robię taką suchą zaprawę przed latem, by nie zapomnieć, jak to jest, kiedy słońce praży w nos. Muszę Wam również wyjawić (nie wykorzystujcie tego przeciwko mnie) moje uzależnienie od czarnych kryjących rajstop. To taka gigantyczna skaza na charakterze, bo albo zakładam takie, albo w ogóle. Cieliste/opalone jeszcze ujdą, ale te wstrętne błyszczące to podwójny niefart. To gorsze niż nieogolone nogi, zejście o dwie kasty niżej, minus sto do lansu. Serio.

Na dziś to tyle. Ponoć nie trzeba umieszczać kropki na końcu każdego zdania. Ave!

 fot. Paweł
peleryna: romwe, szalik: pull&bear, bluza: big star, chusta (założona jako spódnica): pull&bear, buty: reserved, torba:play.work.create

mój ogród rozkwitł

$
0
0

fot. Paweł

Wbrew pozorom trzeba mieć w sobie mnóstwo wdzięku, by w sukience kupionej za pięć złotych wyglądać lepiej, niż w kreacji wartej milion baksów. Bez względu na to, co mówią wyrocznie mody, fashioniści i samozwańczy guru nie istnieje coś takiego jak modowy kod genetyczny. Styl to stan umysłu, sport sam w sobie.

Świat wydaje się piękniejszy, kiedy w końcu uświadamiasz sobie, że za noszenie czarnych butów do brązowej torebki nie idzie się do piekła, a nieznajomość najnowszych trendów nie grozi grzechem śmiertelnym.

Przepis na strój idealny? Ubieram się w uśmiech, rozbieram z niepewności, nie pytam o zgodę i nie zastanawiam się, co pomyślą o mnie inni. Nie spieszę się, oddycham głęboko i ruszam przed siebie. 
Pewnego dnia ludzie będą mnie naśladować.

prokrastynacja & motywacja

$
0
0

Prokrastynacja to takie eleganckie określenie tendencji, którą normalny człowiek kwituje stwierdzeniem ojapierdolę, jak mi się nie chce. Znasz to, prawda? To ten moment, kiedy wypadałoby zrobić coś teraz, zaraz, już, natychmiast a ciebie na samą myśl ogarnia senność, zniechęcenie i ogólna sromota, więc przekładasz na potem. Później to takie pojemne słowo, w którym zawiera się okres 15 minut, 15 godzin lub 15 lat (okej, trochę zaszalałam). A jutro to według tego obrazka taki mistyczny kraj, w którym przechowywane jest 99% produktywności i motywacji całej ludzkości. 

Moje sposoby, aby się zmotywować do działania:

- kiedy tylko pomyślę, że czegoś mi się nie chce, wstaję i robię to. Zanim na dobre rozbudzę w sobie niechęć, jestem już w połowie danej czynności, więc nie opłaca mi się rezygnować. Sprawdzone. Działa! 
- powtarzam sobie w myślach, że lenistwo to domena ludzi słabych. Nie muszę robić tego dwa razy.
- czytam motywujące książki/teksty/blogi i doprowadzam siebie do tego stanu, w którym jutro z przyjemnością zmieniam na teraz
- staram się nie szukać wymówek, by czegoś nie zrobić (bo światło było za słabe, bo nie mam potrzebnych materiałów, bo nie jestem gotowa (ok, to zabrzmiało jak obawa przed pierwszym razem), bo nie mam dziś weny, bo nie teraz, bo boli mnie głowa (znowu ten podtekst :) Nigdy nie ma sytuacji idealnej. Zamiast tego szukam pozytywnych rozwiązań. Done is better than perfect.
- kiedy naprawdę nie mam na nic ochoty, robię sobie przerwę, rzucam wszystko w cholerę i idę z psem na spacer, czytam kilka stron dobrej książki, oglądam serial. Jednym słowem: relaksuję się, by z czystym umysłem ruszyć przed siebie.
- w ciągu dnia w pierwszej kolejności staram się wykonać najtrudniejsze zadania (czyt. telefon do ZUS-u lub Urzędu Skarbowego, wizyta na poczcie, odpowiedzi na zawiłe maile, negocjacje z klientami itd.). Odwlekanie ich naprawdę nie sprawi, że nagle zaczną być przyjemniejsze, za to szybkie pozbycie się ich z planu, pozwoli cieszyć się resztą dnia. Małe prywatne zwycięstwo to zawsze +100 do radości.
- nagradzam się za pracę. Trudny i nudny do zrzygania projekt realizuje się znacznie milej, kiedy wiesz, że na finiszu czeka zapłata. Czasami jako motywator wystarczy milka z orzechami, a czasami bilet lotniczy. 
- nie zniechęcam się niepowodzeniami. Każda trudna sytuacja w życiu osobistym czy zawodowym kształtuje nasz charakter. Biorę, co mnie spotyka na klatę i jadę dalej.
- robię coś, nawet jeśli boję się porażki/odrzucenia. Niezdecydowanie kosztuje czasami więcej niż podjęcie złej decyzji.

A jeśli już naprawdę nic mi nie pomaga, przypominam sobie słowa R.Vadena: Jeśli nie przechodzisz do akcji, jesteś tylko żałosną przystanią niewykorzystanego potencjału. No takiego pojazdu to ja nie zniesę, więc zadzieram kiecę i lecę!

Wasz kołcz, Venila.

Dajcie znać, jak Wy radzicie sobie z tym paskudztwem.

my dog

$
0
0

Mój syn
 fot. Michał Kwapisz

Pies pomaga pogłębiać relacje międzyludzkie. Gdyby nie on, pewnie do dziś nie znałabym swoich sąsiadów, a tak mam już nawet wrogów ;) Spacer z psem jest wspaniałym pretekstem do zagadnięcia innych ludzi, nawiązania fajnych znajomości i poznania innych zwariowanych na punkcie czworonogów osobników właśnie.

Właściciele psów to taka jedna wielka kasta, która liczebnie konkurować może jedynie z rodzicielami. Wśród tej grupy społecznej panują niepisane zasady: po minimum trzech spacerach dziennie, po kilku miesiącach wszyscy nawzajem siebie znają i żadna kupa nie jest anonimowa (niektórzy tego nie wiedzą, ale to naprawdę widać, kiedy twój pies defekuje, a ty odchodzisz jak gdyby nigdy nic, bo wydaje ci się, że skoro przysłoniłeś go własnym ciałem, nikt nie zauważył) - to była oda do sąsiada z góry. Marne są szanse, że mnie czyta, ale próbować zawsze można. Wiemy doskonale, z kim lubi się nasz pies, a z kim najchętniej by się pozabijał. Jeśli masz samca, znasz również cykl rozrodczy wszystkich okolicznych suk. Twój pupil o każdej cieczce daje ci dobitnie znać, że to już! 

Właścicieli psów możemy podzielić na tych normalnych, którzy w większości przypadków mają wychowane psy i mogą z nimi chodzić bez smyczy, bez obawy, że za chwilę dojdzie do krwawej jatki. Luzacy nie dostają zawału, kiedy stracą psa z pola widzenia, ba, często puszczają go samopas. Z zazdrością patrzę na nich z okna, kiedy swój pierwszy spacer zaliczają o godzinie 10-tej. Są też właściciele psów wystawowych - ich psy poznasz po niegnanej postawie i chodzie (zawsze z lewej strony właściciela). Często zdarza się, że mają hopla na punkcie swoich czempionów i w grę nie wchodzą żadne swawole z innymi psami, by broń boże nie doszło do niechlubnych blizn i złamań. Są też nowobogaccy, którzy przebierają swoje psy w ubrania, szpanują coraz to nowszą obrożą (kamienie Swarovskiego i te sprawy) oraz z wyższością patrzą na całą hołotę, która po łące porusza się w odzieniu uchodzącym za wieśniackie. Na szczęście (i nieszczęście psa) tacy ludzie spacerują najczęściej po czystych trawnikach i nie zapuszczają się w dzikie otchłanie łąki. Raz na jakiś czas zdarzają się nowi, którzy właśnie się przeprowadzili i dziarsko ruszają na swój pierwszy spacer. Oni jeszcze nie wiedzą, że wchodzą właśnie w strefę śmierci, kiedy na łące grasuje nielubiany przez wszystkich, agresywny dog niemiecki. Nie zdają sobie również sprawy, że czeka ich wymierzona za plecami seria nienawistnych gestów, kiedy przyjdą tu ze swoimi nawykami niesprzątania po psie. Są jeszcze właścicielki - matki (to nie tylko kobiety, ale na potrzeby tego tekstu będę posługiwać się rodzajem żeńskim).

Matki mają kota na punkcie swoich psów. Są nadgorliwe (synu, szybciutko, bo się przeziębisz), a neologizmów oraz zdrobnień od imienia psa w ciągu całego jego życia wymyślą tyle, że Miodek czy inny Bralczyk mógłby poczuć się zawstydzony. Matka drga cała z nerwów, kiedy jej podopieczny postanawia wdać się w bójkę na pięści z dwukrotnie większym od siebie zawodnikiem. Zawodzi oraz czuje ukłucie zazdrości, kiedy syn wypuści się za suką (matka jest tylko jedna, jak mantrę powtarza w myślach). Matka z każdych zakupów przynosi swojemu dziecku arsenał maskotek i zabawek,  a asortyment działu dziecięcego w Ikei zna jak własną kieszeń. Matka dostaje spazmów, kiedy jej pupil zachoruje. Wtedy i ona bierze L4, by być bliżej syna. Matka w oczach innych jest ześwirowaną świruską, której inni każą sobie zrobić dziecko, by przenieść nadmiar instynktu na gatunek ludzki. A matka nie chce. Matka czuje, że jest lekko pierdolnięta na punkcie czworonoga, ale uważa, że to jej życiowa misja.

A Wy? Do której grupy się zaliczacie?

Jeśli spodobał Wam się ten tekst, możecie zerknąć również na te, utrzymane w podobnym tonie wpisy: Jak dobrać psa do swojej stylizacji, What about me.

FollowSaturday #9

$
0
0
FollowSaturday to mój osobisty cykl, w którym polecam interesujące blogi/notki/artykuły. Poprzednie części znajdziecie tutaj: #1, #2, #3, #4,#5, #6, #7. Przed Wami najnowsza część.

1.Awesome people hanging out together. Tytuł mówi sam za siebie.
2.Maritsa. Na jej blog trafiłam przez wpis Riennahery. Wyobraźcie sobie kogoś świetnie ubranego, a do tego niesamowicie pięknego. A teraz pomnóżcie to razy milion.
3. Mo bloguje. Monikę znam osobiście i jej wszelkie internetowe wcielenia śledzę z zapałem. Cenię ludzi, którzy są szczerzy i prawdziwi. Mo nie udaje, że jej życie jest fancy, nie pisze pozytywnej recenzji z eventu, tylko dlatego, że dostała wejściówkę za free, zawsze ma własne zdanie, no i cóż, jest szalenie inspirującą osobą.
4.Stay Fly i jego najnowsza recenzja płyty Dr Misio. Polecam przy okazji cały blog - uwielbiam ten lekki, niewymuszony klimat, dystans autora i ciekawe treści. Bardzo lubię do niego zaglądać!
5. Orest Tabaka - sprawia, że chce Ci się żyć! Tak po prostu.

People write songs about girls like you

$
0
0
W ten weekend oficjalnie załączyłam tryb wiosna 2013. Był grill, były powroty do domu nad ranem, było śpiewanie na całe gardło w aucie Voyage Voyage, było wino home made & vintage (zabójcze combo!), był szaleńczy spacer nad ranem w stroju oraz o aparycji udającej kloszarda, slalom pomiędzy parafianami, którzy zmierzali na mszę oraz misja odpalenia auta, które dzień wcześniej zostawiłam na drugim końcu miasta. Był mój pierwszy raz w wulkanizacji; te emocje, kiedy dziarsko zajechałam swoim porszakiem (czyt. VW Lupo :) na wiejski warsztat i ku uciesze zgromadzonych mechaników z  impetem kobiet nerwowych, z wnętrza pojazdu wytoczyłam letnie opony. Od teraz nie są mi obce żadne zagwozdki ze świata motoryzacji. Było chodzenie z gołymi nogami, delektowanie się nocnymi rozmowami na jeszcze rozgrzanym balkonie i granie w badmintona (nie mylić z babingtonem).

Kiedy to pisałam, byłam szczęśliwa.

sukienka: river island, koszulka: sinsay, torebka: zara, trampki: keds via 8mka, okulay:la specs

light&lemon

$
0
0
Jakiś czas temu pisałam Wam o ciekawych akcjach, w których będę brała udział w najbliższym czasie. Dziś nareszcie mogę zdradzić jedną z nich: wraz z 3 innymi blogerkami (Cajmel, Maddinka, Karolina Baszak) zostałam zaproszona do kampanii Pepsi. Marka wprowadziła na rynek nowy smak: Pepsi Light Lemon i to właśnie w związku z nim, na oficjalnym fanpage'u wystartował konkurs.

Zainspiruj się nową kolekcją Pepsi Light Lemon, pokaż jak stworzyć lekki, orzeźwiony styl i weź udział w konkursie. Nagrody są super (w tym sesja z nami - blogerkami), dlatego naprawdę będzie mi miło, jeśli w konkursie wezmą udział moje czytelniczki/czytelnicy. Kochani, do dzieła!


KONKURS
Link do aplikacji konkursowej znajdziecie tutaj: Poznaj modny styl Pepsi LIGHT LEMON
Konkurs podzielony jest na 2 części:
- część Baw się modą (na przesłanie stylizacji)
- część Nazwij stylizację (na wymyślenie nazwy dla jednej z nadesłanych do konkursu stylizacji)

CZĘŚĆ BAW SIĘ MODĄ
Polega na nadesłaniu zgłoszenia, na które składać będą się łącznie 4 zdjęcia (1 zdjęcie całej sylwetki, 3 zdjęcia szczegółów/dodatków), interpretujące jedno z poniżej podanych haseł:

a) ETAP 1 (26.04 godz. 17:00 - 07.05 godz.15:00) Lekka chwila orzeźwienia
b) ETAP 2 (07.05 godz. 15:01-21.05 godz. 15:00) Najlepszy czas z przyjaciółmi
c) ETAP 3 (21.05 godz. 15:01-30.05 godz. 15:00) Wieczór na lajcie
d) ETAP 4 (30.05 godz. 15:01-11.06 godz. 15:00) Dzień pełen smaku

NAGRODY
Każdego dnia trwania danego etapu wybranych zostanie 2 laureatów, którzy zdobędą nagrodę dzienną: jednego wybierze Jury, a drugim laureatem zostanie osoba, której zgłoszenie w ciągu danego dnia zdobędzie najwięcej głosów. W II turze spośród wszystkich laureatów danego tygodnia, którzy zostali wyłonieni przez Jury, zostanie wybrana 1 osoba, która zgarnie nagrodę etapu.

Nagroda dzienna: 4 puszki Pepsi Light Lemon
Nagroda etapu: bon do sklepu Zara o wartości 800 zł oraz udział w profesjonalnej sesji zdjęciowej z blogerkami.
+  w każdym etapie dla jednego Uczestnika, którego zgłoszenie uzyska największą liczbę głosów w danym etapie bon na zakupy do sklepu Zara o wartości 200 zł.


CZĘŚĆ NAZWIJ STYLIZACJĘ

Ta część podzielona jest na takie same etapy czasowe, jak podawałam powyżej. Aby wziąć udział w konkursie należy wybrać dowolną stylizację znajdującą się w galerii konkursowej (zdjęcia zgłoszone w części Baw się modą) i zaproponować dla niej nazwę. Nazwa nie może być dłuższa niż 50 znaków.

Nagroda:bransoletka firmy Mokave

W każdym etapie Jury wybierze 1 zgłoszenie, które w najlepszy sposób odzwierciedlać będzie styl Pepsi Light Lemon.

Przed wysłaniem zgłoszenia, zachęcam do zapoznania się z REGULAMINEM KONKURSU.
Aplikacja konkursowa: http://bit.ly/14XPkHn

W aplikacji konkursowej znajdziecie moje propozycje stylizacji, które mogą być dla Was inspiracją. Znajdują się tam też również porady odnośnie używania koloru żółtego w stylizacjach.

Gotowi? No to do dzieła!
Poniżej pierwsza z moich propozycji:

 fot. Paweł
kurtka: levi's, spodenki: stradivarius, koszulka: sinsay, torebka: zara, okulary: la specs

PS Powodzenia i do zobaczenia na sesji! :)

I'm the hero of this story

$
0
0
Mam uczulenie na słońce (przekleństwo!), więc osoby o słabych nerwach i wysokich wymaganiach estetycznych grzecznie informuję, że zaczynam właśnie świecić swoją jasną skórą i zamierzam robić to do końca lata. Sorry, guys! Sukienka, którą widzicie na zdjęciach, a która gościnnie wystąpiła już przy okazji tej stylizacji, dzielnie walczy o tytuł królowej lata. To jedno z nielicznych ubrań, które zostało w mojej szafie po dniu, w którym stwierdziłam  że mam za dużo ciuchów (słaba ze mnie szafiara) i muszę je oddać/wyrzucić/sprzedać. Od tamtego dnia nic nie jest takie samo. Nie zdziwcie się zatem, jeśli trzy dni pod rząd spotkacie mnie w tym samym outficie (asceta stajl). Desperackie czasy skłaniają do desperackich czynów.

PS Majówka w pełni. Niegdyś wdrapywałam się na wyżyny buntu, tworząc takie wpisy, jak ten: Zachowuję resztki dawnej błyskotliwości. Kilka lat później napiszę tylko: nie róbcie niczego, czego nie zrobiłabym ja. Ave!

sukienka: asos, sandały: zara, okulary: la specs

Celine

$
0
0
Już wiedzą o nas. Wiedzą te cztery kąty i wiedzą szklanki czemu na dnie herbata stygnie nie dopita (Jawność, W. Szymborska).

Jest to stylizacja pt. dochodziłam do siebie trzy przystanki, gdy u ciebie w kuchni herbata stygła nietknięta. Czyli że lekko, niewinnie, dziewczęco, zwiewnie i trochę nie w moim stylu. Majówki dzień drugi, a ja nie załapałam się jeszcze, a może i w ogóle na dzień z cyklu zagryzam wódkę papierosem. Co prawda do niedzieli jeszcze daleko, więc niech w Waszych głowach pozostanie jednak obraz mnie poniżej. 

sukienka: zara, płaszcz:cres. e dim. sandały: celine via second choice wianek: dorothy perkins naszyjnik: Krystof Stróżyna for YES

PS To kolejna z moich propozycji stylizacji na konkurs Pepsi. Szczegóły tutaj. Zgłaszajcie się koniecznie, bo szanse na wygraną są naprawdę duże.

muzyka lat 90-tych

$
0
0
Jakiś czas temu popełniłam wpis o modzie lat 90-tych. Dziś pora na muzykę z tamtego okresu. Czujecie już ten dreszczyk obciachu na plecach? Ja też. (Aby wczuć się w klimat, polecam odpalenie sobie kilku z podanych przeze mnie linków. Wszystkie otwierają się w nowym oknie).

Oto, czego słuchałam zanim skończyłam 10 lat. 

Wczesne czasy dzieciństwa kojarzą mi się przede wszystkim z piosenkami  puszczanymi podczas emisji Domowego Przedszkola czy innego Kulfona i Moniki oraz twórczością Majki Jeżowskiej, Pana Tik Taka, hitami Fasolek (Ogórek, Bursztynek, Moja fantazja) i hiciorami małej Natalii Kukulskiej (Co powie tata) - still better than PiKej.


Polsatowski mainstream oraz upodobania rodziców (kto ma pilot, ten ma władzę) zmusiły mnie do oglądania Disco Polo (w sobotę wieczorem) oraz Disco Relax (w niedzielę rano; PS w załączonym linku koniecznie przyjrzyjcie się teledyskom, tym łajbom stylizowanym na luksusowe jachty, panienkom w majtasach zaciągniętych po same pachy oraz - uwaga hit - na teledysk Shazy z kasety Egpiskie Noce, gdzie na samym końcu wraz ze swoim kochankiem odjeżdża Skodą. Ja jebię, o tych teledyskach można by napisać magisterkę). Śmiejecie się? Niech pierwszy rzuci kamieniem, kto nie oglądał tych programów. Dobra, żart. Pewnie nie każdy był takim wieśniakiem, jak ja ;) Żeby plebejstwa nie stało się zadość, wytrawne polskie hity przeplatałam songami Abby, Madonny i Roxette, Edyty Bartosiewicz oraz Kasi Kowalskiej zasłyszanymi u nastolatków z sąsiedztwa. 

Pewnego dnia skończyła się powszechna sromota, bo oto w wielu domostwach założono kablówkę i zaczęliśmy jarać się Vivą oraz MTV. Patrząc na aktualną ramówkę tych dwu telewizji (Date My Mom, Teen Mom - czekam na  Screw  My Mom) trudno uwierzyć, że kiedyś puszczali tam muzykę. Kolejna moja muzyczna miłość to Kelly Family (wspominałam już, że nie miałam muzycznego mentora w postaci starszego rodzeństwa? No właśnie). Oczy zachodziły mi szklistymi łzami, kiedy w telewizji pokazywali Angelo (choć cała ludzkość kochała się w Paddy'm). Któż nie wzruszał się na tej piosence. Albo tej? Ja na pewno.

Później odkryłam Gabriela Fleszara. To było oczywiście mocniejsze pierdolnięcie, bo Gabryś pochodził z Polski, ba, mieszkał 30 km od mojego miejsca zamieszkania (wtedy ten dystans dla mnie i moich koleżanek wydawał się nie do przebycia), więc był bardziej realnym & osiągalnym marzeniem. Pamiętam, jak stałam z przyjaciółką pod sceną i przez cały koncert czaiłyśmy się, by wrzucić mu na scenę maskotkę (stanik nie, bo wtedy jeszcze nie nosiłam). W końcu zebrałam się na odwagę, a później jarałam tym faktem przez całym najbliższy rok szkolny.

W tak zwanym międzyczasie, kiedy w Polsce nie pojawiały się nowe gwiazdy, poznawałam muzykę naszych sąsiadów, tak miałam niemiecką Vivę :D (Scooter, Tic Tac Toe) oraz inne hity (Rednex, Fun Factory,  Spice Girls, Backstreet Boys, N Sync, Captain Jack, Vengaboys, DJ Bobo, Dr Alban, Haddaway, Scatman John, Ace of Base, No Mercy, Take That, East 17, Aqua. Na kolonijnych dyskotekach bawiliśmy się przy Coco Jambo, Samba de Janeiro oraz Bailando oraz nieco bardziej gangsterskiej nucie Coolio i Bomfunk MC's (cała sala śpiewała raka maka fą). 

Myślicie, że dalej będzie bardziej ambitnie? Nie łudźcie się. Następnie na przemian razem z moją najlepszą koleżanką (pozdro, Marika!), chciałyśmy być Chylińską albo Aguilerą. Przyznacie, że to dosyć spory rozstrzał? Po drodze pojawiła się również fascynacja zespołem LO 27. OMG. Kuba Molęda. Ogień, kurwa dziewczyny, OGIEŃ. Było jeszcze Just 5, Aron Carter i bracia Hanson, ale niespecjalnie wariowałam na ich punkcie. I choć znałam na pamięć wszystkie Później było już tylko gorzej, przeszłam na ciemną stronę mocy (Liroy).

Więcej grzechów nie pamiętam. To aż dziw, że wyszłam na ludzi po tak emocjonującej edukacji muzycznej w pierwszej dekadzie mojego życia.

Ach, co to były za czasy! Piosenki nagrywało się z radio na kasetę, z kasety na kasetę, z tv na vhs. Cały tydzień czekało się na 30 TON lista lista lista przebojów, pirackie płyty sprzedawano na giełdach & bazarach na tych samych straganach, na których kilka lat wcześniej kupowaliśmy kartridże do Pegasusa. Od Św. Mikołaja nie żądaliśmy quada, ale gazetę Popcorn (ile tam było plakaatów!) i kasetę z hitami ulubionego wykonawcy.

Będziemy mieli co opowiadać swoim dzieciom.

My Precious Blog

$
0
0
Robisz to tylko po to, by później opisać to zdarzenie na blogu - usłyszałam niedawno od Pawła. Oczywiście obruszyłam się, że to nieprawda. Ta z pozoru banalna sytuacja skłoniła mnie jednak do refleksji. Hej chłopcze, masz rację! A własnie, że tak robię! 

Jakie to piękne, że prowadzenie bloga motywuje do nas do robienia rzeczy, na które zwykle nie mielibyśmy ochoty. Ile to razy wybrałam się na jakiś event tylko po to, by zrobić ciekawe fotki. Nawet specjalnie mi się nie chciało, ale wiedziałam, że w ten sposób zdobędę ciekawy materiał do nowej notki. Później oczywiście okazywało się, że jednak warto było ruszyć się z domu. Ileż razy rezygnowałam z jazdy samochodem, byle tylko zaczerpnąć inspiracji w mpk (a wszyscy dobrze wiemy, że to niekończące się źródło zapału twórczego). Zaczęłam czytać więcej książek i oglądać jeszcze więcej filmów, by móc pisać recenzje i wchodzić w dyskusje z czytelnikami. Odwiedzam nowe miejsca: knajpy, kluby, galerie. Pod pretekstem napisania nowego tekstu na blog pozwalam sobie na różne zachowania i wiecie co? Szalenie mi się to podoba.

Hej blog. Fajnie, że jesteś.

spodnie: zara, koszulka: sinsay, koszyk: tk maxx, sandały: zara, 

dziwna okolica

$
0
0
Czasem oprócz marzeń dobrze mieć jeszcze paczkę papierosów. 

Tym pozytywnym akcentem wprowadzam Was do notki z nowymi & starszymi zdjęciami. Dziś wyjątkowo bez tekstu (w końcu czuję się jak typowa szafiarka), za to ze ścieżką dźwiękową, przy której można (a nawet należy) się melancholizować.
__________________
Soundtrack do zdjęć:

Tak jestem wredna oraz uzależniona od stawiania nawiasów.

 fot. ja i Paweł
Viewing all 129 articles
Browse latest View live