Zawsze się zastanawiam czy jednak jestem największą panikarą na świecie czy tylko tak sobie wyolbrzymiam, by życie uczynić ciekawszym. Ach no na przykład, kiedy pewnego dnia po moim osiedlu jeździła straż miejska i przez megafon informowała, że panuje absolutny zakaz spożywania skażonej wody z kranu, a ja właśnie byłam w trakcie picia mojej pysznej herbaty, to wierzcie lub nie, ale włączyły mi się wszystkie symptomy umierania. Od razu brzuch zaczął jakby dziwnie boleć, a i coś z głową nagle było nie tak (to na pewno) i do końca dnia wypatrywałam u siebie oznak rychłego zgonu. Jak widzicie, na próżno. Moja najnowsza obsesja - strach przed porodem. Nawet nie planuję póki co zachodzić w ciążę, co nie przeszkadza mi wcale w czytaniu dyskusji i relacji z przebiegu akcji porodowej. Mówię wam - to lepsze niż jakikolwiek środek antykoncepcyjny. A ciekawość to jednak najcięższy z wszystkich grzechów.
Moja panika przybiera różne formy: od wchodzenia głosem na niebezpiecznie wysokie dźwięki, zawodzenie oraz bezradność, po śmiech i wszelkie czynności, które obrazują stwierdzenie mam wyjebane. Zacznijmy jednak od śmiechu: jestem w wielkim wieżowcu na Manhattanie, wsiadam do windy i chcę zjechać na dół. Niestety winda się zacina i jeździ w górę i w dół i z powrotem i jeszcze raz, nie chcąc się zatrzymać na żadnym z pięter. Mam co najmniej kilka powodów, by wpaść w popłoch, bo jednak sytuacja zaczyna wymykać się spod kontroli, tymczasem co robię? Śmieję się, a jakże. Nie to, że się nie boję, bo umieram ze strachu, a wyobraźnia podsuwa coraz to nowe apokaliptyczne obrazy. Nie zmienia to faktu, że nie mogę się powstrzymać i zanoszę się nerwowym chichotem. Jedyny plus z tego taki, że jeśli przyjdzie mi zginąć w dramatycznych okolicznościach, będę z pewnością najbardziej uśmiechniętym denatem ;)
Prowadząc samochód włącza mi się natomiast ostatni tryb paniki, a raczej jego brak pt. I don't give a fuck. Jeżdżąc po dużym mieście mamy sto tysięcy powodów, żeby się bać. Miałam kilka sytuacji, w których normalny człowiek pobladłby, narobił w gacie albo przeżył niezły szok - a to tir prawie mnie zmiażdżył, autobus niemal otarł się o bok auta, nieoświetlony pieszy wyskoczył w środku lasu niewiadomo kiedy i skąd. Za każdym razem, kiedy adrenalina w mojej krwi powinna nerwowo zabulgotać, dając znak mojemu mózgowi, że to być może moje ostatnie 5 minut i powinnam coś z tym zrobić, ku przerażeniu współpasażerów nie robię sobie z tego zupełnie nic. Moje serce nie wchodzi na wyższe obroty, włosy nie stają dęba... Brakuje tylko tego, żebym wyciągnęła przez okno łokieć i pyknęła fajkę pokoju...
A jak to jest z Wami?
A jak to jest z Wami?
![]() |
fot.Kuba Jankowski || t-shirt: romwe, spódnica: chicnova, sandały: zara, naszyjnik: yes |